"Posadziliśmy" z Robertem fasolę. Nie wiem dokładnie czy posadziliśmy ( bo sadzi się raczej już "wyrośnięte rośliny"), czy posialiśmy (bo sieje się nasiona, ale raczej do ziemi i dużo) a my zajęliśmy się jednym fioletowym nasionem, które wylądowało na gazie w słoiku.
Już ponad tydzień temu, czytaliśmy o tym, jak Maleństwo znalazło nasiono. Robert też znalazł u babci -fasolki, które siała w zeszłym roku (kilka zostało).
Maleństwo szukało potem razem z królikiem najlepszego miejsca do rośnięcia dla małej roślinki- nie za bardzo nasłonecznionego, ale też nie za bardzo zacienionego, nie za suchego i nie za mokrego itd. Nasze nasiono wylądowało na gazie i jego dolna część była zanurzona w wodzie a górna nie. A słoik postawiliśmy na oknie, żeby padało na nie słońce, chociaż czasami.
Nie wsadziliśmy go do ziemi, aby móc zaobserwować, że roślina najpierw wypuszcza zawsze korzeń, a dopiero potem liście- o tym nie było mowy w Puchatkowej historyjce.
Po kilku dniach korzonek był już długi, martwiłam się jednak, że i tak nic nie będzie z naszej rośliny, ponieważ Robert opiekuje się, ale wiadomo... jak dwulatek ;) z pełnym zaangażowaniem... I tak... raz przewrócił słoik jak chciał zobaczyć czy coś wyrosło i się nam nasiono przygniotło. Potem złapał po prostu nasiono w rękę i wyjął je z gazy, łamiąc przy tym korzonek... w końcu pokazywał Tacie, że mamy roślinę i ją nacisnął... tak, że całość razem z gazą wpadła do środka... No ale na szczęście dziś, po wielu perypetiach mamy listki! Na razie maciupkie, ale są! O dalszych dokonaniach naszej Pancernej Fasolki ( sami rozumiecie już skąd ta nazwa ;) będziemy pisać za jakiś czas :)
Dorka powied zmi tylko jedno - śmierdziuszkowa jest ta fasolka?
OdpowiedzUsuńja też robiłam, bodaj w zeszłym roku, ale...capiło niemożebnie - krótko mówiąc :D