poniedziałek, 30 stycznia 2017

DNW warsztaty foliowe

Witamy Was w styczniu na warsztatach foliowych. My zrobiliśmy 3 rzeczy:
1.Z folii termokurczliwej
2. z torby foliowej
3. z foliowej taśmy klejącej

1. Folia termokurczliwa to folia, która wygląda trochę jak arkusz kalki. Rysuje się na niej jakiś motyw i koloruje ( my mieliśmy już narysowane zwierzęta, więc tylko kolorowaliśmy). Jej powierzchnia jest matowa, dlatego do kolorowania najlepiej wykorzystać kredki ( nie ścierają się potem jak flamastry).
obrazki wycinamy, jeśli chcemy zrobić z nich breloczki lub ozdoby na choinkę rpbimy również dziurki ( co jest trudne bo muszą być spore ale nie można podrzeć folii a do tego folia termokurczliwa jest bardzo twarda i śliska...)






Układamy obrazki na papierze do pieczenia, na blasze i wkładamy do rozgrzanego do 250 stopni Celsjusza. Pieczemy tylko 3 minuty!
to co dzieje się w międzyczasie z tą folią jest niesamowite :) każdy obrazek kurczy się i zwija i kiedy już wydaje Ci się że "lipa, coś źle zrobiliśmy i nic z tego nie będzie" obrazki już malutkie rozwijają się z powrotem.
Wyjmujemy obrazki z pieca i kładziemy do wyschnięcia.



I znowu kryzys ;)
Małe, cienkie jak były i do tego przylepione do papieru do pieczenia. i znów myślisz " dobra, trudno, nie wszystko się w życiu udaje" ;) obrazki nagle zaczynają pykać i strzelać ( troszkę jak pop corn) i nagle są grube i bez problemu odchodzą od papieru. Są gotowe i bardzo ładne :)





2. Pajęczyna z foliowej taśmy samoprzylepnej. Autorski pomysł Robcia :) rozwieszona na drzwiach z przyklejonym pięknym pająkiem, złapała 4 muchy oraz Robcia - dwa razy...







































Nasza zabawa nr 3 przygotowana została nie tylko dla Robcia ale też dla naszej Helci, która ma już ponad rok i można ją różnymi rzeczami już zainteresować. Pomysł ogólnie znany, wykorzystywany na różnych blogach i zajęciach dla maluchów, ale my jeszcze nigdy nie robiliśmy.
Do foliowej, grubej, przezroczystej torby wlewamy żel do kąpieli, przezroczysty najlepiej, a następnie wrzucamy drobne kolorowe przedmioty.



Wszystko możemy okrasić brokatem. Torbę zamykamy, zaklejamy taśmą klejącą i przyczepiamy do okna, gdy jest dzień.


 Ponieważ u nas była noc, a nie mogliśmy się doczekać, przykleiliśmy torbę do przezroczystego pudełka i podświetliliśmy od spodu.
Bawiliśmy się w wyszukiwanie przedmiotów, przesuwanie ich oraz po prostu w dotykanie.
Oto efekty:








A tu można zobaczyć co inne uczestniczki projektu wyczarowały z folii z dzieciakami :)
( wystarczy kliknąć wybrane logo i od razu przejdziemy do strony). Zachęcam!







Dziecko na warsztat Namaluj mi Latorośle Borsuczkowo Nasza szkoła domowa I&K w domowym zaciszu Jake, jeże nici i inne takie Animart - animacje z twojej bajki Tymoszko Dzwoneczkowa Karolowa mama Co robi Robcio Dzika Jabłoń Gugusiowo Cały świat Karli Elena po polsku WorldSchool Explorers Igranie z Tosią Świat Tomskiego Ina i Sewa On ona i dzieciaki Czytoczary Kreatywnie z dzieciakami Kreatywna dżungla Mama Aga sztuka i dzieciaki Więc bawmy się My home and heart Myshowelove Słowo mamy Kusiatka Zakręcony Belfer Kreatywna mama Kreatywnym Okiem Pomysłowe Smyki Kreatywnie w domu Kinderki Jej cały świat

niedziela, 15 stycznia 2017

Turystyczna Rodzinka 2016

Przyszedł czas by opisać nasze podróże z 2016 roku. Do 15 stycznia nasz "dziennik wypraw" musi pojawić się w siedzibie PTTK, ponieważ mamy w planach wygrać jedną z 250 odznak a może i coś jeszcze ;) :)

Byliśmy w 2016 roku na wielu wielu wycieczkach - pod tym względem był to bardzo udany rok. Większość właśnie tu opiszę. Województwa które odwiedziliśmy to: mazowieckie, łódzkie, śląskie, świętokrzyskie, wielkopolskie i pomorskie, zachodniopomorskie, kujawsko - pomorskie,  warmińsko mazurskie i lubelskie  ... także ;) 10 z 16 ;) 

Trzeba przyznać że Helenka miała dość aktywny pierwszy rok życia ;)


1. Wyprawa "po Polsce", Poznań, 30 kwietnia - 3 maja

Dzień 1

 Nasze podróże w 2016 roku zaczęliśmy, kiedy zrobiło się na tyle ciepło aby miało to sens, a malutka
 córeczka zdążyła się troszkę ogarnąć od czasu przyjścia na świat ;)

 Wybraliśmy się w miejsce, do którego zawsze chciałam dotrzeć, a w którym działa się akcja mojej ulubionej książki z dzieciństwa i które wspominałam wielokrotnie w mojej pracy magisterskiej - do Poznania :)
Była to bardzo przyjemna wycieczka, tym bardziej, że nie byliśmy sami a z przyjaciółmi :)
Nie dotarliśmy do Poznania bezpośrednio.
Najpierw zrobiliśmy przystanek w tężniach w Inowrocławiu. Pospacerowaliśmy, powdychaliśmy, zjedliśmy i pobawiliśmy się na placu zabaw. Bardzo przyjemne miejsce, dostępne dla wszystkich za free.




































Drugi postój w drodze do stolicy Wielkopolski miał miejsce w Biskupinie, na który również mieliśmy zawsze
chętkę ;) Miejsce ciekawe, mające swój klimat, jednak rozczarował nas fakt nieodbudowania całej wioski. W moich wyobrażeniach Biskupin, to powinna być tętniąca życiem, ukryta za drewnianą palisadą w pełni zrekonstruowana wioska. A tu klops. Jedna ulica z dwoma rzędami domów o pięknych, grubych strzechach... ale... tylko jedna ulica! Ponieważ nie odbywał się też akurat żaden festyn archeologiczny, nie działo się tam nic szczególnie ciekawego... Niemniej.. warto tam dotrzeć, i trochę pobyć.





Ostatnią, przed dotarciem do Poco-Loco Hostel,  przerwą, była ta w Gnieźnie, gdzie zajrzeliśmy do katedry i podziwiliśmy m. in. sławne drzwi i pomnik pierwszego króla Polski. Nie udało nam się zjeść lodów, w ostatniej chwili załapaliśmy się na jakąś kawę - w Gnieźnie o 18 praktycznie wszystko jest już zamknięte, łącznie z knajpkami na rynku...



















































Wieczorem wjechaliśmy do Poznania. Znaleźliśmy dość szybko Poco-Loco Hostel, mieszczący się w starej
fotka ze strony
kamienicy, ale czysty i zadbany. Mieliśmy pokój na 3 piętrze bez windy więc wnoszenie bagaży i wózka chwilę zajęło, jednak klimat miejsca, zameldowani w nim ludzie, obsługa, wystrój szybko zrekompensowały wysiłek. dzieciom podobały się piłkarzyki i pufy znajdujące się w części wspólnej, oraz drzwi na piętro, zamykane na kod ;)

fotka ze strony
Tego dnia zjedliśmy już tylko kolację i poszliśmy spać. Po całodziennym podróżowaniu wszyscy byliśmy wykończeni. Zajęliśmy jeden duży pokój w 2 rodziny - jak wiadomo im liczniejszy pokój w hostelu się zajmie, tym taniej płaci się za noc. Było to ryzykowne, ze względu na podróżującego z nami bobaska, który mógłby budzić członków rodziny numer dwa, jednak obawy te okazały się bezpodstawne :) Bobasek spisał się na medal i wszystkie trzy noce spał sobie spokojnie i cichutko :) Dodatkowym plusem było to, że nie było ryzyka dodatkowych lokatorów, zajęliśmy przecież wszystkie łóżka :)


fotka ze strony

fotka ze strony



Dzień 2
Dzień przedsięwzięć nieudanych ;P
Choć zaczął się mszą w kościele Dominikanów, ( na której jak zwykle u przedstawicieli tego zakonu, kazanie było krótkie i treściwe a dodatkowo oprawa muzyczna, którą określiłabym jako wybitną ) szybko zepsuł się na dobre.  Najpierw nie znaleźliśmy w porę miejsca do zaparkowania, przez co nie zdążyliśmy zobaczyć koziołków na rynku.. następnie postanowiliśmy poznać historię rogali świętomarcińskich w Muzeum Rogala, jednak... nie było już na ten dzień biletów. Wtedy dzieci zaczęły jęczeć, że są głodne, dlatego znaleźliśmy lokal z niedrogimi domowymi obiadkami, lecz okazało się, że tego dnia lokal ów podaje wyłącznie kebab (???). Udaliśmy się więc do najbliższej (i chyba najdroższej w Poznaniu) knajpy, gdyż synowie i córki niemalże umierali już z głodu. Tam zamówiliśmy pomidorową i wreszcie wszyscy byli zadowoleni... dopóki kelnerka nie przyniosła zupy, która okazała się być kremem z parmezanem i bazylią ( co, jak każdy kto ma dziecko standard wie, jest absolutnie nie do przyjęcia). Po nieudanym obiedzie ( dzieci zapchały się bagietkami podanymi do zupy i owocami zabranymi przez nas) pojechaliśmy na obrzeża Poznania aby zwiedzić zamek w Kórniku. W drodze, prawie wszystkie dzieci zasnęły, tak więc zmuszeni byliśmy siedzieć na trawiastym, zaśmieconym parkingu i czekać, aż się obudzą. Gdy stanęliśmy wreszcie u wrót zamku, przeczytaliśmy przy kasie, że zostanie on zamknięty za 10 minut.
Dzięki Bogu chłopcy ( mam tu na myśli dużych chłopców) uznali, że zrobimy coś, co równie dobrze moglibyśmy zrobić w naszym mieście, więc teoretycznie nie ma to większego sensu ale tu, nie chodziło już o sens. Chodziło o uratowanie chociaż końcówki dnia. I tak, nad Jeziorem Maltańskim jeździliśmy na letnim torze saneczkowym i na kolejce górskiej adrenaline, na Malta Ski. Pobawiliśmy się jeszcze potem na placu zabaw nad samym jeziorem, o zachodzie słońca, także ostatecznie, w dobrych nastrojach wracaliśmy do hostelu :)


Dzień 3

Tego dnia działo się lepiej. można nawet powiedzieć, że dla równowagi, był to dzień bardzo udany. Zdążyliśmy na Koziołki, pospacerowaliśmy po starówce,



                                                                                       



                                                                                        

dostaliśmy się do Muzeum Rogala
( uważam je za największą i najlepszą atrakcję Poznania. Show, bo nie jest to zwykły pokaz, jest ciekawe i strasznie śmieszne a do tego... smakowite ;P i tu uwaga - bardziej dla dorosłych niż dla dzieci, zwłaszcza małych).









 Wybraliśmy się na Blubry 6D, czyli legendy Poznania wszystkimi zmysłami ( tak, wiem, brzmi super, jednak w praktyce... tragedia.. Kicz i obciach w dodatku nieadekwatny do ceny. Dzieci zachwycone
(ale myślę, że tylko małe) dla dorosłych męczarnie - na szczęście krótkie bo zaledwie 20 minutowe.

Tego dnia dostaliśmy też piękną flagę materiałową, naklejki z flagą i malunki na twarzach, gdyż był to właśnie drugi maja, czyli Dzień Flagi.






Po obiedzie, w drugiej części dnia, wybraliśmy się nad jezioro maltańskie aby przejechać się sławną Maltanką - starą ciuchcią z kilkoma wagonikami, wiozącą turystów w bardzo zielony rejon poznania, w którym mieści się między innymi zoo.


Przejazd przyjemny, nie za długi, dla dzieci w sam raz. Jednak pod zoo okazało się, iż mamy ustawić się w kolejce na oko kilometrowej, czego oczywiście absolutnie nie mieliśmy ochoty zrobić. Przekupiliśmy dzieci bardzo już nastawione na podziwianie zwierząt innymi fantastycznymi atrakcjami ( jakimi, nie mieliśmy pojęcia) i szybko zrobiliśmy odwrót.

Po krótkiej naradzie uznaliśmy że leśny spacer kończący się parkiem linowym ( gdzie była strefa dla maluchów cała opatulona siatką ;) ) to w naszej sytuacji najlepsze wyjście. Dzieci dobrze się bawiły, a więc i my także. Również Maltanką wracaliśmy nad jezioro i stamtąd już do hostelu -  totalnie padnięci :)

 Dzień 4

 Tego dnia ja zrealizowałam najpierw to o czym od dawna marzyłam - odwiedziłam ulicę Roosvelta i Borejków, w domu z wieżyczką ( niestety akurat nie było ich w domu, ale to nic ;) i tak było supeeer :)








 Za mało czasu w ogóle mieliśmy w tym Poznaniu, bo ma on mnóstwo prześlicznych starych kamienic, secesyjnych i nie tylko i nawet widzieliśmy przedwojenną kamienicę z drewnianą więźbą dachową. Muzeum zdążył w tempie światła zwiedzić tylko nasz Tata ( mamy w tym czasie też były w muzeum, ale w toalecie, z całą gromadą, z której każdy musiał tam zrobić co innego, więc sami rozumiecie, że trochę to trwało ;D )
Wzięliśmy potem udział w festynie z okazji Święta Konstytucji 3 maja, dzieci wygrały nagrody w różnych konkurencjach, więc były zadowolone.











Na koniec dotarliśmy do fantastycznej palmiarni, w której znajdują się rośliny ze wszystkich stref klimatycznych. Dodatkową atrakcją są różne zwierzęta ( karpie, które mają wielkie ryjki i które można karmić, kury, akwaria i bardzo duże formikarium z bardzo dużymi mrówkami :) i salka z motylami egzotycznymi, pięknymi, wielkimi i siadającymi nawet na ręku). No ale oczywiście szczytem wszystkiego była cukiernio-kawiarnia wśród palm. Tam wypiliśmy kawę, dzieciaki pożarły lody.










Wykończył nas  natomiast sklepik z pamiątkami, ustawiony perfidnie przy wyjściu. Nasz syn uparł się, by kupić mu motyla w gablotce za 400 zł a córki przyjaciół chciały wielkie muszle z dalekich mórz, w podobnej cenie. Po wielu minutach burzliwych negocjacji, udało się namówić Roberta na  (na prawdę piękną) szyszkę sosny australijskiej za 3 zeta a dziewczyny na różowe bransoletki z plastiku chińskiego, w równie przystępnej cenie i dzięki Bogu mogliśmy ruszyć dalej, teraz już w drogę powrotną.

 Zaraz potem zepsuła się pogoda. Wiedziała kiedy, bo cały wyjazd nie był zbyt ciepły, ale za to zupełnie suchy i dosyć słoneczny. Mieliśmy w planach zobaczyć w drodze powrotnej jeszcze dwa miejsca, ale do skutku doszło tylko w Dziewiczej Bazie wejście na wieżę widokową, z której obserwuje się, czy nie ma pożaru lasu, wiklinowy mini labiryncik, fotka przy ubranym drzewie oraz gofry :) wszystko poza goframi w bardzo intensywnym deszczu.






2. Wyprawa "po Polsce", Jastrzębia Góra, czerwiec
Wyprawa w składzie innym niż zwykle, bo z moją mamą i bratem. Tatowie nie dostali urlopu, ale na szczęście dotarli do nas przynajmniej na koniec pobytu. Pogoda nas nie rozpieszczała, sporo padało, jednak udało nam się prawie codziennie być choć na trochę na plaży, oraz zwiedzić sobie: Jastrzębią Górę, Latarnię morską na Rozewiu, Władysławowo oraz Lisi Jar.






















3.Wyprawa "po powiecie", okoliczne miejscowości, Czerwiec
Wybraliśmy się któregoś weekendu na objazdową wycieczkę po okolicy - skład tzw. podstawowy - mama, tata, dwoje dzieci. Ponieważ na prawie każdym skrzyżowaniu stoi u nas jakaś ładna, często stara kapliczka, postanowiliśmy zrobić im i nam parę zdjęć. Zrobiliśmy ich kilka, w różnych miejscowościach m. in, Strzykuły, Macierzysz i Wieruchów, jednak nie były to wszystkie, które zaplanowaliśmy. Chcemy na wiosnę uwiecznić pozostałe kapliczki z naszej gminy i zrobić mapkę, na której każda, skrótowo będzie opisana. Na razie mamy takie:

























4. Wyprawa "po województwie", Pruszków, Czerwiec
Całodzienna wycieczka w składzie podstawowym składała się z dwóch części. Część pierwsza było to zwiedzanie bardzo ciekawej wystawy w skupie złomu ;), natomiast druga to wygrzewanie się w słońcu na łonie natury - nad jeziorem. Wystawa znajdowała się w niewielkim budynku, na terenie złomowiska. Bilety dosyć drogie, jednak, rzeźby wykonane ze starannie wyselekcjonowanych części metalowych ( jak np naturalnej wielkości żubr prawie w całości wykonany jedynie z nakrętek od śrubek) robiły wrażenie. Robertowi podobały się głównie samochody ( do których można było wsiąść) i postaci z bajek - minionki i sid.






Wycieczka nad jezioro była pomysłem ciekawym, jednak udanym tylko dzięki naszej umiejętności spędzania czasu w niezbyt komfortowych warunkach. Chodzi mianowicie o to, że jedne w okolicy jezioro w wolny, upalny dzień okazało się... totalnie zatłoczone. No my nie lubimy takiej ilości ludzi, a w dodatku z bobasem i małym, ruchliwym chłopcem, przebywanie w tłumie nie jest zbyt rozsądne. Nie usiedliśmy więc na plaży, a znaleźliśmy sobie, gdzieś z boku, wśród zarośli, mały ziemisty kawałek na którym rozbiliśmy plażowy namiot dla Heleny i tam bawiliśmy się błotem i pałkami wodnymi ;)






5. Wyprawa "po Polsce", Ciche - Tatry, Częstochowa, Lipiec
 Mimo, iż wakacyjny, był to wyjazd bardzo deszczowy. Mimo tego, udało nam się przejść szlakami w kilka miejsc, zwiedzić pobliski Chochołów ( główną ulicę, kościół i knajpę ;) oraz popluskać w termalnych basenach i zahaczyć o Zakopane. Założyliśmy Robciowi książeczkę PTTK, w której zbiera sobie pieczątki z miejsc, do których dotrze moze kiedyś uzyska odznakę GOT...
Co zostało zdobyte?
Dolina Chochołowska na rowerach
Helena w chuście dotarła Doliną Strążyską pod Siklawicę
Robert z Tatą i ciocią Julą na własnych nóżkach wdrapał się na Giewont.
Baseny w Chochołowie
Zakopane









W drodze z gór do domu oddzieliliśmy się od naszych towarzyszy ( Rodzinka brata taty) i ruszyliśmy na kilka dni do Częstochowy.


6. Wyprawa "po Polsce", Borysew, Kalisz, Uniejów, Kutno, Sierpień
Tę wyprawę odbyliśmy samodzielnie. Pierwszym punktem programu było Zoo Safari w Borysewie.
Ciekawe miejsce, w którym wraz z biletem otrzymujemy grafik karmień zwierząt -  dzięki temu możemy w zasadzie co 15 min z bliska podziwiać inny gatunek.
Najbardziej podobały się nam białe tygrysy, białe lwy, tapir, wielbłąd, świnka rzeczna i alpaki ( przemiłe w dotyku ) :)






Na noc dotarliśmy do Kalisza, gdzie spaliśmy w Baba Hostel - bardzo czystym i nowoczesnym i przytulnym miejscu, z bardzo miłym właścicielem. I chociaż fasada budynku nie jest najlepszą reklamą, to wiadomo, liczy się wnętrze ;P

fotka ze strony













fotka ze strony

fotka ze strony














Zwiedzanie Kalisza rozpoczęliśmy rano od starówki. Przeszliśmy się głównymi uliczkami, zajrzeliśmy na rynek. Następnie dreptaliśmy wzdłuż rzeki, przeszliśmy przez most i trafiliśmy do pięknego, starego parku.



Posiedzieliśmy chwilę pod basztą Dorotką, dla przyjacół Dorką  ;)




Wróciliśmy na rynek na mszę, do starego ceglanego kościoła a potem zrobiliśmy się strasznie głodni. Tuż obok hostelu odkryliśmy przepiękną knajpkę - z pysznym jedzeniem :) specjalnością miejsca były wystawione do degustacji pikle - jedne na słodko drugie na ostro, do kanapek ze smalcem. Pyszotka! Wyśmienity był też rosołek z ręcznie robionymi kluchami.



Bardzo zadowoleni wróciliśmy do auta, by ruszyć dalej, jednak okazało się, że zepsuł się nam pilot od kluczyków i nie jest to wina baterii... trzeba było wezwać pogotowie zamkowe, co w Kaliszu, w dodatku w święto, nie jest zbyt proste. Z pomocą właściciela Baba Hostel znaleźliśmy w końcu namiar i po godzince przyjechał przemiły pan, który za 150zł w 15 sekund włamał się do naszego własnego samochodu... mogliśmy ruszyć dalej. Nie mogliśmy za to, zamykać auta. Pojechaliśmy na obrzeża Kalisza, gdzie znajdować się miał bardzo ciekawy i duży gród. Znajdował się faktycznie, jednak nie był naszym zdaniem powalający. Nie duży, na większość budowli był zakaz wstępu. Ciekawa była tak na prawdę jedna, skansenowa uliczka.

 Po szybkim zwiedzanku ruszyliśmy w stronę Uniejowa.
Nie poszło nam zbyt dobrze. Wyjechaliśmy zbyt późno, jechaliśmy z przymusowymi postojami a na koniec okazało się, że na baseny jest kolejka jak ... nie wiem co ;) odstaliśmy prawie godzinę i dopiero na 1,5 h przed zamknięciem weszliśmy do wody.. Do wody, która jak na termalny basen była... zimnawa :( Niewiele czasu byliśmy na zewnątrz. Robert trząsł się jak barani ogon, o Helę baliśmy się, że się przeziębi. Pływaliśmy w środku. Było już późno, Helek zaczęła zasypiać w swoim kole ratunkowym. No generalnie słabo ;)

W drodze do domu uznaliśmy, że wszyscy są wykończeni, a wiele kilometrów przed nami.
 Postanowiliśmy zadzwonić do cioci, która mieszka w Kutnie, czy nas nie przyjmie na noc i... przyjęła :) Nawet się ucieszyła z niespodziankowych odwiedzin :) Baliśmy się trochę o auto, którego nie mogliśmy przecież na noc zamknąć, jednak nikt go na szczęście nie ukradł ;) Tym sposobem, zorganizowaliśmy sobie zwiedzanie Kutna ( nie pierwsze, byliśmy tam kilka razy i nie długie - bo nie za wiele jest do zwiedzania) ale bardzo przyjemne :) Zapaliliśmy znicze na  grobach rodzinnych, a następnie, na rynku, podziwialiśmy spójne różane wykończenia ( na ławkach, latarniach, koszach, fontannie itp) gdyż Kutno jest nazywane Miastem Róż. Co roku odbywa się tu festiwal tych pięknych roślin, na którym można podziwiać niezliczoną ilość gatunków. Strzeliliśmy sobie focię z Józefem Piłsudskim i zjedliśmy pyszności w sławnej w  Kutnie cukierni. Po obiadku ruszyliśmy do domu.


 
fontana ma kształt róży, z tyłu ozdobne kwietniki







7.Wyprawa "po Polsce", Suwalszczyzna, Ełk, sierpień 

Na działkę do dziadków, na Suwalszczyźnie, jeździmy dosyć często. Prawie zawsze zwiedzamy wtedy rynek i tężnie w Gołdapii, wybieramy się na spacer do Puszczy Boreckiej a tym razem mieliśmy jeszcze dodatkowe przyjemności :) Zwłaszcza Robert. Po pierwsze zwiedzaliśmy trochę Ełk, który jest bardzo zadbanym miastem, mającym wiele starych zabytków i nowoczesnych placów zabaw i skwerków oraz dostęp do jeziora. A po drugie poznaliśmy przemiłych, bardzo życzliwych ludzi, którzy zgodzili się opowiedzieć nam o swoich zwierzętach, dali spróbować różnych wyrobów ( jajek, mleka krów i kóz, koziny, koziego sera) a synka zaprosili do "pomocy" w pracy przy zwierzętach. I tak, Robert, zbierał jajka kur do koszyka, karmił świnkę i kury, dawał maleńkiej owieczce ( takiej jak Pontus z Dzieci z Bullerbyn tylko że czarnej) mleko z butelki i cielakom mleko ze specjalnego wiadra :)























8. Wyprawa "po Polsce", Sandomierz, Kazimierz Dolny, Wrzesień



Wyprawa z przyjaciółmi :) Wyjazd o 5 rano, pierwszy przystanek Zamek Krzyżtopór w woj. Świętokrzyskim. Miejsce niezwykle ciekawe, śliczne, przypominające wyglądem starożytne ruiny, np. bibliotekę w Efezie. Na zamku zwiedza się 3 poziomy - parter, piętro i piwnice. Jest wiele poplątanych korytarzy, schodków, przejść. Tajemnicze i klimatyczne miejsce. Był to jeden z
najwspanialszych zamków magnackich w XVII wieku w Rzeczypospolitej miał cztery skrzydła jak cztery strony świata, 52 pokoje jak 52 tygodnie i 365 okien jak dni w roku. Z zamku można się było wydostać podziemnym tunelem do pobliskiego dworku zaprzęgiem konnym z saniami nawet latem, bo podłoże było wysypane...cukrem!!!
Miejsce magiczne i aż tętniące echami historii widocznej choćby na inskrypcjach na ścianach.



Upał był niesamowity, kiedy już do niego dotarliśmy, dlatego po spacerze po rynku bardzo przypadł nam do gustu spacer.... pod rynkiem ;P a mianowicie zwiedzanie z przewodnikiem dawnych kupieckich szlaków i piwnic. Zjedliśmy obiad, wypiliśmy kawę.


















Potem znaleźliśmy przy ulicy Zamkowej ucho igielne


czyli ostatnią furtę ( szeroką na górze a węższą na dole) w murach obronnych.Zwana też czasem furtą dominikańską, ze względu na to, że była kiedyś łącznikiem pomiędzy dwoma dominikańskimi klasztorami - jednym wewnątrz a drugim na zewnątrz. Po zrobieniu kilku fotek ruszyliśmy dalej - do Kazimierza Dolnego.



Na dole pod olbrzymim dębem siedzi dwoje dzieci!!











A dokładniej do Stajni Wylągi pod miastem.


Mieliśmy do dyspozycji przestronne pokoje urządzone w moim ulubionym stylu -  ikeowowiejskim ;P czyli pięknym i swojskim - wielki salon z książkami, kanapami, czajnikiem, wielki zadaszony teraz ze stołem i kanapami, zadbane podwórko z 700set letnimi dębami. Czego chcieć więcej? Kto chciał mógł pojeździć konno. Kto nie chciał, mógł po prostu cieszyć się ich pięknem :)






























Dopiero następnego dnia wybraliśmy się do Kazimierza. Spacerowaliśmy po rynku, jedliśmy lody i obiad, dotarliśmy nad Wisłę, oglądaliśmy popisy pilotów, zgubiliśmy aparat, potem go znaleźliśmy ( leżał na trawie sam około godziny i nie zniknął, budujące), przeprawialiśmy się promem.

Drugiego dnia zabraliśmy dzieci do Magicznych Ogrodów - miejsca stworzonego specjalnie dla nich, jednak przyjemnego również dla dorosłych.
To co najbardziej nam się tam podobało to:












Wracaliśmy już nie na około a przeprawiając się promem przez Wisłę, co było dla dzieciaków dodatkową atrakcją.

Następnego dnia zwiedzaliśmy Kazimierz Dolny i wąwóz. Tłum bardzo nas w mieście zmęczył. Posiłek na który musieliśmy czekać 50 min z głodnymi, przegrzanymi dziećmi nie należał do przyjemności.
























Następnego dnia nie mieliśmy już ochoty na miasto.. Siedzieliśmy W stajni do 13 a potem podjechaliśmy do bardzo fajnej restauracji ( z przepysznym jedzeniem i trawą przeznaczoną do odpoczynku dla dzieci i dorosłych) ale nie wjeżdżając do Kazimierza. Potem był spacer w innym niż dzień wcześniej wąwozie i przyszedł czas na powrót do domu.



9.Wyprawa "po województwie", Błonie, Wrzesień
We wrześniu większą grupą zrobiliśmy wypad do miejscowości kawałek od nas. Nie była to stricte turystyczna wycieczka, gdyż nie zwiedzaliśmy zabytków Błonia natomiast zwiedzaliśmy Park Bajka :) Ciut za zimno było na skorzystanie z jego głównej atrakcji - fontann, w których dzieci mogą sobie biegać - ale za to graliśmy w bule na specjalnych torach ( bule można wypożyczyć), zwiedziliśmy strefę instrumentów, wiklinowe domki, pobawiliśmy się konstrukcją do przewożenia piachu, powspinaliśmy się na pajęczynach linowych, pobawiliśmy na placach zabaw i jedliśmy lody, gofry i hot-dogi ;P W Parku Bajka wszystko jest ładne i przemyślane - nawet murki mają przeszkody aby idące po nich dzieci mogły ćwiczyć zręczność :) ogrodzenie Parku przedstawia ludzi uprawiających sporty a fontanny o zmroku, gdy już i tak nikt się w nich nie pluszcze, zamieniają się w piękne, kolorowe widowisko. Do Błonia warto wybrać się na cały dzień. Zrobić piknik, pokarmić kaczki. Znajdą się tu ciekawe zajęcia dla osób w każdym wieku - od bobaska po dorosłego. A co bardzo przyjemne- wstęp do parku jest darmowy :)








10.Wyprawa "po powiecie" Lipków, Wrzesień

W piękny wrześniowy weekend wybraliśmy się do Lipkowa zaczęło się od spaceru w Puszczy Kampinoskiego od strony Hornówka, po kilkuset metrach przedzierania się wózkiem po małej ścieżce dotarliśmy nad jezioro które okazało się rozlewiskiem z siedliskiem bobrów !!! To było naprawdę piękne. Po drodze umykało przed nami stado saren... Bajka. Potem udaliśmy się na teren miejscowej parafii zwiedzić z zewnątrz zabytkowy kościołek, a także tablice opisujące ciekawie historię i przyrodę tego miejsca. Potem udaliśmy się na pobliską polanę leżącą już na terenie Kampinowskiego Parku. Została ona niedawno zrewitalizowana i znajduje się na niej wiele klimatycznych wiat turystycznych wyposażonych w ławy i stoły z bali a także często w grille. Jest tu też superowy plac zabaw więc Robcio zdecydowanie się nie nudził ;) Obok pięknie meandruje rzeczka nad którą Sienkiewicz umieścił w Ogniem i Mieczem pojedynek Bohuna i Wołodyjowskiego. Było super i wiedzieliśmy że będziemy tu częstymi gośćmi...





















11. Wyprawa "po województwie", Powsin, Farma Dyń, Listopad

Pod koniec listopada wybraliśmy się na Farmę Dyń koło Powsina. Miejsce ciekawe, aczkolwiek nie powaliło nas na łopatki. Dzieciom się podobało i to ważne :) Można tam przyjrzeć się różnym gatunkom dyń, nakarmić króliki, kury, świnki. Pospacerować wśród różnych odcieni pomarańczu i wybrać sobie dynię do zabrania do domu.






12.Wyprawa "po Polsce", Darłówko, Listopad







Wyprawa totalnie nie w naszym stylu ;) nie pod namiot ani do schroniska ani hostelu ani ewentualnie pensjonatu tylko do ... hotelu ;D i to  od razu **** ;)!
Złożyły się na tę sytuację dwie rzeczy. pierwsza to nasza 10 rocznica ślubu i chęć zrobienia czegoś wyjątkowego z tej okazji. druga to konieczność wykorzystania urlopu ojcowskiego czego nie udało się niestety zrobić latem. a co robić z małymi dziećmi w zimie?? za małymi na narty i dłuższe zwiedzanie w brzydką i zimną pogodę ? no nie wiadomo za bardzo.
Musi być to jakieś miejsce gdzie jest czysto, ciepło i gdzie są jakieś zajęcia na miejscu. no i padło na hotel nad morzem.
W lepszą pogodę spacer po plaży lub okolicy, miasteczku, w brzydką albo basen albo sala zabaw albo kręgle albo grota solna albo jacuzzi na dworze :)











 Wiemy już, że nie bywając w takich miejscach nie tracimy wiele, bo chodzenie w hotelowym szlafroczku i pluszowych kapciuszkach jest dość śmieszne i dziwne ;) dystyngowana i poważna, trochę sztywna atmosfera, no to nie to ;) może na emeryturze jeszcze raz spróbujemy ;) niemniej wyjazd zaliczamy do udanych - nie musieliśmy sprzątać ;) gotować ;) i wyzdrowiały nam dzieci na wyjeździe. a codzienny basen i posiłki w formie bufetu to też fajna rzecz.
Zimą można znaleźć na plaży bursztyny, morze mocniej pachnie jodem, jest pusto. To największe plusy. Zwiedziliśmy najbliższą okolicę - Darłówko. Widzieliśmy rozsuwany most, i latarnię morską. Byliśmy 2 razy w bardzo klimatycznej kawiarence, spacerowaliśmy uliczkami, zjedliśmy ostatniego dnia pizzę w fajnej pizzerii. Wdrapaliśmy się na falochron. Szybko zleciał nam tydzień. Jednak, dłużej niż tydzień w hotelu to byłoby za długo. 5 nocy i 6 dni, wystarczy ;)